Ja tej sprawy nie znam, ale spotkałem się z opinią, że osoby z Przychodni nie respektowały perspektyw queerowych i feministycznych i było jakieś ciche przyzwolenie na przemocowe zachowanie tego Diny z Białorusi, były próby rozmowy z nim i ostatecznie go wyeksmitowano, za co osoby z Przychodni z uzasadnieniem “walki z ksenofobią” się wjebały na Syrenę i wywaliły osoby stamtąd tego samego dnia, gdzie najpierw zaczęli rzucać butelkami itd. a później coś mówili o mediacji już w trakcie ataku. Jeśli sytuacja wyglądała tak jak opisałem to w mojej opinii nazywanie tego Diny i osób z Przychodni jako osób żyjących zgodnie z ideologią anarchistyczną jest sporym nadużyciem, nawet jeśli czerpią oni mocno z chociażby subkultury punkowej. Mogli Dinę ugościć u siebie, następnie rozgłośnić sprawę w środowisku wzywając do mediacji. Jak się do tego ustosunkujesz?
No właśnie częścią problemu jest, że znaczna część osób, które się o tej sprawie bardzo mocno wypowiada mało o niej wie, albo wie wszystko wyłącznie od jednej ze stron i to przeważnie też w skrócie. Wiem, że brzmi to źle, to nie ma być zarzut, bo też skąd ludzie mają wiedzieć.
Z niechęcią wypowiadam się publicznie w tej kwestii, bo nie chce się angażować w konflikt właśnie z osobami znającymi temat z 3 ręki, ani atakowany za to, że nie mam dokładnie takiej perspektywy jakiej oczekują inne osoby.
Z drugiej strony; brałem jakiś tam udział w początkach Syreny, ponad 2 lata mieszkałem i działałem na Przychodni ale od wielu lat zaangażowany jestem w inny kolektyw. W jakimś stopniu z boku mogłem obserwować pewne procesy, które w i pomiędzy tymi miejscami się przez lata rozwijały i mam dość mocne wyobrażenie o przynajmniej niektórych zaangażowanych.
Dodatkowo mój obecny kolektyw próbował pomóc w rozwiązaniu tego konfliktu, co jak nie ma wątpliwości się nie udało. Niemniej w ramach tego poświęcono dosłowne miesiące na rozmowy, poznawanie perspektyw wielu zaangażowanych osób (i frakcji, których było znacznie więcej niż 2), oraz dyskusje jak to rozwiązać. Pełna wersja tego wszystko to niezły materiał na książkę. Szkoda, że przeczytało by ją pewnie z 5 osób, w tym 3 z jakiegoś HGW jako studium tego jak nas skutecznie(j) rozbijać konfliktami.
Z mojej perspektywy po części opis który przedstawiasz jest prawdziwy, po części nieprawdziwy albo pomija kluczowe elementy i ma masę niuansów. Np. co konkretnie znaczy “nie respektowanie perspektyw” i do czego uprawnia “anarchistyczne” otoczenie wobec o to posądzonych? Czy uprawnia np. do siłowej eksmisji budynku? Słyszałem takie głosy, ze strony tych, które/zy domyślnie mają w/g ciebie być “anarchistami”. Zresztą jakiś czas przed tym wszystkim widziałem osobę wypowiadającą się obecnie w imieniu eksmitowanych, w innym miejscu, bez ostrzeżenia, rzucającą butelką w głowę nieznanego sobie człowieka za to, że powiedział (do innej osoby) coś co osoba rzucająca uznała za obraźliwe. Wysokie tony moralne w takich kwestiach wybrzmiewają więc różnie, zależnie od doświadczenia i wiedzy na temat zaangażowanych w spór.
Do meritum; uważam, że D. zachował się chyba najbardziej bezsensownie jak to możliwe, wbrew interesowi i swojemu i wszystkich dookoła, ale też źle trawię robienie z niego jakiegoś demona. Oczywiście, powinien był się wyprowadzić. Kolektyw powinien być w stanie osiągnąć to bez uciekania się do siły. Mówię to jako osoba, która (słusznie, bądź nie,) doprowadziła do wyprowadzki z Przycho dwóch osób, których siłą pewnie nie dałoby rady usunąć. Tu zresztą trwała mediacja z D. właśnie w tym celu i był moment, że już na to przystał.
Moja, ale nie tylko moja, perspektywa jest też jednak taka, że przemoc tam nie była wyłącznie jego domeną a manipulacja i przemoc psychologiczna potrafi osiągać efekty co najmniej porównywalne do fizycznej. W przypadku niektórych osób nie trudno jest przewidzieć jakie efekty wywoła dostateczny nacisk. Szczególnie wobec osób, których znaczna część życia to doświadczenie dosłownej walki.
Co pomija twój opis, to np. ostrzeżenia, które wcześniej otrzymali eksmitujący, że działanie siłą wywoła dokładnie taką odpowiedź oraz nie uzyska poparcia z zewnątrz. Jeśli mówisz komuś, żeby nie wkładał ręki w maszynę, bo ją urwie, a ta osoba zrobi to z determinacją patrząc ci głęboko w oczy to czyja jest odpowiedzialność za stratę? Jeżeli bez zgody zaspawasz furtkę a później oblewasz wodą osobę próbującą ją przeciąć elektronarzędziem (co może zabić), to czego możesz się spodziewać ze strony grupy ‘bojowców’? Z mojej perspektywy butelki są w takim wypadku mało zaskakującą odpowiedzią. Oczywiście nie zasadną, zasadne byłoby opamiętanie się, ale jak wiadomo tak się nie stało. I tak sobie ta eskalacja w przyśpieszonym tempie postępowała, nie z jednej strony, ale poprzez konsekwentne odbijanie piłeczki przez strony, z których każda wiedziała lepiej a jej prawda była prawdziwsza od tej drugiej. Tyle, że nie w ciągu jednego wieczora, to była kulminacja wieloletniego procesu, ustanawiania się stron, krzyżujących się interesów różnych frakcji i aspiracji poszczególnych osób i grup, żeby realizować swoje wizje. Wszystko to oczywiście w ramach “alternatywy, która była” oraz “anarchistycznych” projektów, w których nie ma ośrodków władzy, liderów itd, bo tak ktoś powiedział na kolektywie.
Nic z tego nie uzasadnia tego co się wydarzyło, nie usprawiedliwia kogokolwiek z zaangażowanych. Chcę tylko wytłumaczyć, dlaczego uważam, że sytuacja jest bardziej złożona, niż może się wydawać.
Ostatecznie też sądzę, że musi być jakoś rozwiązana. Tak jak pisałem, okopanie się na swoich stanowiskach jakkolwiek może być spodziewane a nawet zasadne, szczególnie z perspektywy indywidualnej zaangażowanych osób, raczej nie daje dużych szans, na jakiekolwiek zamknięcie kwestii ale może dać długofalowo efekt jeszcze gorszy od stanu obecnego.
W końcu co znaczy życie zgodnie z ideologią anarchistyczną? Jakie są kluczowe wyznaczniki i według którego nurtu tej dość bogatej rodziny myśli? Czy w tej chwili żyjesz bardziej anarchistyczne od skłotujących bojowych antyfaszystów-uchodźców, czy mniej? Kto i jakim prawem ma to określać i podejmować wobec innych działania w celach dopilnowania linii ideowej? Czy społeczeństwo z oficerami politycznymi albo motłochem egzekwującymi ‘sprawiedliwość’ wobec odstępstw od idei będzie anarchistyczne? Nieokreśloność tych ideologii pozwala ludziom wybierać sobie to, co w danym momencie pozwoli im uzasadnić swoje myślenie czy działania. W wolnej chwili możemy się tak pobawić, prawdopodobnie przy dostatecznie złych intencjach można znaleźć ‘ideologiczne’ uzasadnienie dla dowolnych działań, z przypisami do klasyków myśli anarchistycznej.
Mi z 18 lat przez które uważałem się za anarchistę zostało przede wszystkim DIY, przekonanie, że praca czyni własność i jeśli to możliwe należy nie szkodzić innym. Jeśli spojrzysz na moje komentarze, chyba widać jak te motywy w nich wracają. Ale to moja interpretacja. Pewnie ile osób spytasz, tyle usłyszysz odpowiedzi bo ludzie już nawet nie czytają tych klasyków idei tylko budują swoje autorskie wersje na bazie skrawków podsuwanych im przez kapitalistyczne social media (według ich zaprogramowanych filtrów ideowych zresztą), albo w najlepszym wypadku anonimowe ziny. Nie istnieje więc żadna wspólna płaszczyzna ideowa (poza tą FA, heh), nie ma punktów odniesienia, jest masę bezpodstawnych wyobrażeń i założeń co do tego co “wszyscy” podzielają. Nie ma też organizacji, struktur, które mogłyby rozwiązywać problemy, choćby i nieidealnie. Jest efemeryczna masa, z domowego zacisza osądzająca innych za to co i jak robią. Tak widzę obraz ruchu anarchistycznego w tych ~50 lat po jego odrodzeniu na terenie Polski i jest to obraz, który przekonał mnie to porzucenia tej idei i daleko krytycznego stosunku wobec wielu lat własnej wytężonej pracy na jej rzecz.
Ciekawa wypowiedź, odniosę się do kilku punktów i potem sobie poteoretyzuję jak przystało na typowego internetowego fotelowego anarchistę. Jednak uważam to za ciekawą sprawę bo dotyczy anarchizmu w praktyce i przynajmniej mi ciężko uwierzyć, że nie istniały lepsze opcje.
Co pomija twój opis, to, ostrzeżenia, które wcześniej otrzymali eksmitujący, że działanie siłą wywoła dokładnie taką odpowiedź oraz nie uzyska poparcia z zewnątrz
Jak duża część Syreny była za eksmisją Diny? Jeśli znaczna, to przynajmniej z zewnątrz narzuca się tutaj bardzo proste rozwiązanie, by może przeniósł się do Przychodni? Nie było to możliwe, nie było rozważane? Z tego co piszesz Przychodnia już przestała być anarchistyczna grożąc odpowiedzią siłową, jest to bardzo niezgodne z restorative justice, grożenie im natychmiastową eksmisją to jednak kara. Niedawno osoby z Syreny wydały dokument, w którym pisały zdaje się, że próby dogadania się z Diną trwały 5 miesięcy - czy według ciebie jeśli się on na nic nie zgadzał to osoby z Syreny powinny z nim spędzić wieczność?
Jeżeli bez zgody zaspawasz furtkę a później oblewasz wodą osobę próbującą ją przeciąć elektronarzędziem (co może zabić), to czego możesz się spodziewać ze strony grupy ‘bojowców’?
Dlaczego osoby z Przychodni nie były skłonne rozmawiać przez komunikatory lub przez furtkę? Czy osoby z Przychodni miały zgodę, by przeciąć furtkę elektronarzędziem? Jeśli nie, to dlaczego nie miałyby zostać oblane wodą?
Czy w tej chwili żyjesz bardziej anarchistyczne od skłotujących bojowych antyfaszystów-uchodźców, czy mniej?
Jeśli był on agresywny wobec osób, które nic mu nie robiły, to reszta jego aktywności nie ma dla mnie znaczenia. Podobno groził komuś nożem i uderzył mediatora - jeśli to prawda, to mi to wystarczy. W moim anarchizmie nawet taki nazwijmy to “zasłużony weteran Antify” nie ma uprawnień do opresjonowania innych.
Teraz krótko napiszę, że pewnie osobom zaangażowanym w taki konflikt w przyszłości bardzo pomogłoby zbieranie materiału dowodowego za swoją tezą, w miarę możliwości z podpisami, nagraniami itd., by nie kończyło się na “plotkach” i “wzajemnych oskarżeniach”. Też nie uważam wcale, że takie sprawy powinny być uciszane w imię ruchu, bo tu chodzi w końcu o ludzi, a nie o to, by mieć nieskazitelny, kłamliwy obraz ideologii z całym brudem przykrytym ignorowaniem i milczeniem.
Jak duża część Syreny była za eksmisją Diny? Jeśli znaczna
A decyzje jakiej dokładnie większości odnośnie jednostki są anarchistyczne? Większość bezwzględna na modłę parlamentarną? 2/3? Czy wystarczy wprowadzić do kolektywu parę swoich zwolenników i po prostu przegłosować +1 głosem? Takie wprowadzanie (później eksmitowanych) osób to zresztą jeden z wątków tego konfliktu.
narzuca się tutaj bardzo proste rozwiązanie, by może przeniósł się do Przychodni? Nie było to możliwe, nie było rozważane?
Jak pisałem powyżej, było to nie tylko rozważane, ale w którymś momencie już na wyprowadzkę przystał. Dlaczego do tego nie doszło nie jestem w stanie z pełnym przekonaniem odpowiedzieć, ale odnoszę wrażenie, że niektórym takie rozwiązanie konfliktu w którym D. był jednocześnie ich pionkiem byłoby nie na rękę i dały radę doprowadzić go do zmiany decyzji.
Z tego co piszesz Przychodnia już przestała być anarchistyczna grożąc odpowiedzią siłową, jest to bardzo niezgodne z restorative justice,
O ile się orientuję “Przychodnia” jako całość, albo nawet elementy nie groziła odpowiedzią siłową. Przed tym, że część związanej z nim ekipy zareaguje w taki sposób na wykorzystanie siły wobec D. ostrzegały zaangażowane osoby z zewnątrz. “Przychodnia” zresztą jako całość ludzi zaangażowanych w ten projekt, ale też po prostu tam mieszkających, nie brała w tym wydarzeniu udziału. Może jej znaczna część, może istotniejszy był udział powiązanej grupy z zewnątrz, reszta zasadnie, czy nie, pada ofiarą odpowiedzialności zbiorowej.
Ale też jeżeli grożenie przemocą jest nieanarchistyczne to właśnie skreślasz większą część tekstów i historii ruchu, tylko na bazie czego? Wydawało mi się, że miał to być ruch rewolucyjny, a bezkrwawe rewolucje to raczej ewenement bardzo niedawnej historii. Skąd koncepcja, że anarchistyczne jest tylko “restorative justice”? Czy to oferujemy tym, którzy narzucają nam swoją władzę? Sprawiedliwość naprawcza jest równie anarchistyczna jak krwawa zemsta na oprawcach i arbitralne wymierzanie im sprawiedliwości w imię mniej lub bardziej niezainteresowanego tym ‘ludu’. To kwestia twojej perspektywy, co z całego możliwego spektrum wybierasz. Dla lekkiego zbicia pompatyczności - ze względu na historyczny precedens potencjalnie równie anarchistyczne byłoby przebranie się za proboszcza i wygłoszenie w katedrze kazania o tym, że bóg umarł. W tym kraju dostałbyś za to zresztą pewnie wyrok większy niż za zwyczajne pobicie.
grożenie im natychmiastową eksmisją to jednak kara.
Tu moja wina za (miejscami celowo) niejasne opisy; wzywanie do siłowego eksmitowania całości Przychodni padało wcześniej, tak ze 2 lata. To właśnie jeden z tych elementów, gdzie nie chcę za dużo tłumaczyć, a “obie strony” wolą ze swoich względów przemilczeć, ale który sądzę, że mógł mieć istotny wpływ na taki a nie inny rozwój wypadków.
Niedawno osoby z Syreny wydały dokument, w którym pisały zdaje się, że próby dogadania się z Diną trwały 5 miesięcy - czy według ciebie jeśli się on na nic nie zgadzał to osoby z Syreny powinny z nim spędzić wieczność?
Nie. Dlatego przywołuje tu własne doświadczenie; jako osoba, której okazjonalnie zarzuca się przemocowość dwukrotnie uczestniczyłem w rozmowach, po których co najmniej równie ‘przemocowe’ osoby wyprowadzały się z ‘najgorszego siedliska przemocowości’ jakim rysuje się Przychodnie, bez większych konfliktów, a tym bardziej rękoczynów. Obecnie uważam zresztą, że mogły to być to jedne z poważniejszych błędów jakie popełniłem w życiu, ale to już coś z czym ja się muszę mierzyć.
Odbieranie komuś domu, szczególnie osobie która wiele dla niego poświęcała i ryzykowała, na bazie jakichkolwiek założeń na temat tego co i jak ma działać nie jest prostą kwestią i nie życzę tego nikomu. Czy 5 miesięcy to długo? Dla mnie tak, ale sam wyprowadzam się z obecnego od roku. Pytanie czy masz jakiś punkt odniesienia dla takich procesów w kolektywach anarchistycznych?
Zresztą wobec konfrontacji z jednostkami całe tołstojowskie wioski potrafiły się wyprowadzać, aby utrzymać swój pacyfistyczny idealizm, to też klasycznie anarchistyczne rozwiązanie problemu. Mógłbym złośliwie dopytywać, czemu tu nie można było postąpić tak anarchistycznie.
Dlaczego osoby z Przychodni nie były skłonne rozmawiać przez komunikatory lub przez furtkę?
Bo właśnie siłą wyrzucono ich przyjaciela z domu?
Czy osoby z Przychodni miały zgodę, by przeciąć furtkę elektronarzędziem?
A czy osoby z Syreny miały zgodę, żeby zaspawać furtkę? Taką, która pozwalała na obronę albo przemieszczanie się pomiędzy skłotami w razie zagrożenia? Czego spodziewają się osoby, uznające, że rozsądnym krokiem jest nie tylko zamknięcie, ale wręcz dosłowne zaspawanie furtki? Czy jeżeli na tyle obawiasz się reakcji drugiej strony płotu nie warto by wziąć pod uwagę, że może dwumetrowe ogrodzenie nie stanowi jakiejś istotnej bariery dla zdeterminowanych osób? Dla mnie to trochę mówi o poziomie oderwania od rzeczywistości.
Jeśli nie, to dlaczego nie miałyby zostać oblane wodą?
Bo można kogoś w ten sposób zabić, a to powiedzmy lekko ‘podnosi stawkę’?
Jeśli był on agresywny wobec osób, które nic mu nie robiły,
To dość istotne i jak próbowałem argumentować w poprzednim komentarzu niekoniecznie zasadne założenie. Jeżeli przez lata będę próbował Cię podporządkować swojej woli, to nic nie robię, jeśli nie robię tego fizycznie? Czy jeżeli mówię ci, że masz opuścić swój dom, bo uważam, że postępujesz nie tak jak ja tego oczekuje, to (z twojej perspektywy) nic Ci nie robię? Co więcej, jeśli robią to osoby, za które bezpośrednio ryzykowałeś swoją wolnością, żeby je ratować w niebezpieczeństwie, to sądzisz, że nic ci nie robią? Zdarzyło mi się z nim rozmawiać i mam bardzo mocne przekonanie, że jednak miał poczucie, że coś mu robią.
Ponownie - nie uważam, że uzasadnia to jego decyzje i zachowanie. Ale akurat ta część jego motywacji nie jest dla mnie niezrozumiała.
Podobno…
Napisałem całą odpowiedź, przedstawiającą alternatywną perspektywę na te i jeszcze kolejny zarzut o przemoc. Np. pewnie nie wiesz, że rzeczona ‘mediatorka’ była częścią drugiej strony konfliktu i weszła do jego pokoju z dużą jej grupą a samo “uderzenie” jej nie jest tak jasne. Ale spycha mnie to do pozycji przynajmniej w jakimś stopniu jego obrony, czego robić nie chcę, albo też licytacji na to kto co słyszał, a z pewnością nasłuchałem się znacznie więcej. Musiałbym to rozgrzebywać i wyliczać, zagłębiać się w coraz większe szczegóły, a dalej nie mam przekonania, jaka część tego co słyszałem od obu stron jest prawdą, bo czasami przeczyło temu co widziałem na własne oczy.
Czy D. jest osobą przemocową? Myślę, że tak, nawet jeżeli nie ma tak od dziecka to lata działalności pozostawiają swój ślad na psychice i jeśli nie wkładać w to dużo pracy - odbiją się też na otoczeniu danej osoby. Czy był poddawany przemocy? Jestem przekonany, że tak. Czy można przewidzieć jak zareaguje, jeśli np. napiera na niego grupa, chcąca go wyrzucić z jego pokoju? Nie spędzam życia na treningach, ale miałem sytuacje, które wywołały u mnie zaskakująco sprawne i bardzo niepożądane odruchowe reakcje obronne. Czy uzasadnia to jakąkolwiek przemocy z jego strony? Myślę, że nie. Ale tej stosowanej wobec niego też nie.
pewnie osobom zaangażowanym w taki konflikt w przyszłości bardzo pomogłoby zbieranie materiału dowodowego za swoją tezą, w miarę możliwości z podpisami, nagraniami itd.,
W znacznym stopniu się zgadzam, ale kto miałby go oceniać? Czy dowolna zainteresowana osoba ma dostawać wgląd w relacje/życie ludzi i działanie projektów? Właśnie tego tyczą się moje pretensje co do braku możliwości/organizacji działań rozjemczych.
Też nie uważam wcale, że takie sprawy powinny być uciszane w imię ruchu, bo tu chodzi w końcu o ludzi, a nie o to, by mieć nieskazitelny, kłamliwy obraz ideologii z całym brudem przykrytym ignorowaniem i milczeniem.
No i nie nie jest przykryty. Minęły dwa lata od konfliktu na Syrenie, ze 4 od niesławnego gwałtu na Przychodni, prawie 8 od eksmisji Odzysku. Co w tym czasie osiągnięto albo wyjaśniono w tych sprawach?
Większa część ruchu utraciła dwa budynki w centrum Warszawy, w tym jeden - żywy pomnik walki o prawa lokatorskie, drugi symbol antyfaszystowskiego oporu, a w Poznaniu ośrodek i grupy przez dziesięciolecia katalizujące działalność anarchistyczną na skalę, która dla młodych pokoleń nie jest już nawet wspomnieniem, bo nie znają innego stanu rzeczy niż obecny. Ale w swoich obecnych formach Rozbrat, Przychodnia i Syrena dalej działają. Ludzie dalej na nie przychodzą, organizują i grają koncerty, działają i mieszkają, czasami nawet robią jakieś pozytywne rzeczy. Natomiast w/g mojego stanu wiedzy nie powstała żadna alternatywa definiująca się w kontrze do nich nich.
Z wymienionych sytuacji tylko wobec wspominanego gwałtu na Przycho jeden kolektyw dał radę doprowadzić do czegoś pozytywnego i nie wydał przy tym pół zdania internetowego komentarza. Doprowadzono do usunięcia sojusznika sprawcy (sprawcę, z perturbacjami ale usunął sam kolektyw), przeprowadzenia obowiązkowych dla wszystkich warsztatów na temat przemocy seksualnej (później powtarzanych), oraz zobowiązania wobec ofiary (wiem, że to niepożądany termin, ale nie mam lepszego) pokrycia wszelkich jej potrzeb finansowych. Osiągnął to ten sam kolektyw, który próbował interweniować w sprawie D., i który regularnie jest przez niektórych mieszany z błotem za swoją rzekomą bierność, bo ma inny sposób działania i nie karmi korporacyjnej maszynki niezgody swoimi tekstami. Wskaż mi chociaż fragment takich efektów, w myśl sprawiedliwości naprawczej, które uzyskało całe to internetowe omawianie tematu, oświadczenia i ziny.
Ok, dzięki za ciekawą perspektywę, sprawa zdaje się mniej oczywista niż pewne osoby zdają się insynuować i szczerze to nie chce mi się już tego drążyć, brzmi to jak przynajmniej kilkuletni zaogniający się konflikt z dosyć drastyczną rezolucją, gdzie ta niefortunna rezolucja niekoniecznie wzięła się ot tak z powietrza. Fajnie, że ktoś pomógł tej zgwałconej osobie, to jest według mnie zdecydowanie najważniejsze.
undefined> Wskaż mi chociaż fragment takich efektów, w myśl sprawiedliwości naprawczej, które uzyskało całe to internetowe omawianie tematu, oświadczenia i ziny.
A co zostało tym osobom, poza pisaniem oświadczeń, skoro ich zapał do budowy czegokolwiek obrócił się w proch? Skoro większość środowiska w Polsce nie miała jaj, żeby zająć już nawet nie zdecydowaną, ale choćby odrobinę empatyczną postawę wobec tego co się zdarzyło? To, co się działo 5 grudnia i przed nim to jedna sprawa - drugą jest żałosna wręcz reakcja ruchu, który bazując na forsowanej usilnie przez chłopków-roztropków z Poznania narracji milcząco przychylił się do niesamowitego wręcz victim blamingu. Gdybym dostała cegłą po głowie od “swoich”, a potem dosłownie we wszystkich kuluarach słyszała szepty, że dobrze się stało że dostałam, też raczej nie czułabym się na siłach, by budować coś nowego. Istotą ruchu jest mimo wszystko pewne sieciowanie i wzajemne poleganie na sobie w podstawowym zakresie, tj. liczenie na to, że “swój” nie wbije ci noża w plecy, jak to bywa u nazioli. Jeśli nie można liczyć nawet na to, trudno się dziwić że ekipa związana z dawną Syreną nie będzie teraz “budować alternatyw”.
Zawczasu wziąć pod uwagę propozycje dobrze życzących im osób, które miały dla nich innej opcje, albo przyjąć wsparcie oferowane później.
Skoro większość środowiska w Polsce nie miała jaj, żeby zająć już nawet nie zdecydowaną, ale choćby odrobinę empatyczną postawę wobec tego co się zdarzyło?
Istotą ruchu jest mimo wszystko pewne sieciowanie i wzajemne poleganie na sobie w podstawowym zakresie (…) Jeśli nie można liczyć nawet na to (…)
Być może zakładasz, że “odrobinę empatyczna postawa” musi się przejawiać w jakiś konkretny sposób i dla tego jej nie zauważasz?
Nie mogę się wypowiadać za cały kraj, chociaż to co widziałem i słyszałem nie pokrywa się z twoim przekonaniem jak rzecz wygląda. Za swój kolektyw zresztą też nie, bo taką mamy politykę. Ale z tego co widziałem moja perspektywa jest taka, że wiele osób mogło czuć się zmuszanych do bardzo konkretnych i daleko idących posunięć w ramach tego “podstawowego zakresu pomocy”, sugerowanie jakichkolwiek innych było traktowane jak zdrada, a efektem nie podjęcia tych jedynych słusznych było odmawianie uszanowania przestrzeni do wewnętrznej dyskusji innych grup, czy komunikaty na temat tego, że “będą tańczyć na naszych grobach”, “pluć nam w twarz” etc, co ogranicza chęć do dalszej współpracy, chociaż dalej ją oferowano.
Tak jak pisałem wcześniej istotnym problemem tej dyskusji jest fakt, że wypowiadają się w niej głównie osoby znające ją z internetowych oświadczeń, które z natury rzeczy bardzo spłycają to co miało miejsce.
Zawczasu wziąć pod uwagę propozycje dobrze życzących im osób, które miały dla nich innej opcje, albo przyjąć wsparcie oferowane później.
Pierwsza rzecz zalatuje właśnie takim “starsi wiedzą lepiej, nie rób tego co robisz”. Ofc w kontekście samych działań aktywistycznych, celowo pomijam całą sprawę związaną z Syreną. To, jak kto działa i jakich narzędzi używa to naprawdę jego sprawa, nawet jeśli popełnia przy tym błędy - dopóki nie naraża innych ofc. A co do rzeczy drugiej: w obliczu narracji które słyszałam jeszcze przed 5 grudnia trudno mi uwierzyć w dobrą wolę zdecydowanej większości głośno zaangażowanych. Choć nie mogę wątpić w to, że pewne kroki, np. ze strony grup z którymi jesteś związany, były podjęte i pewnie nawet były bardziej wyważone od tego, co wygaduje tak zwane środowisko. Osoby pomagające w tych słynnych mediacjach z Dimą mówiły mi, że to wyglądało momentami jak shitshow, bo dumny typek wymachiwał ludziom nożem przed oczami, a obowiązującą reakcją na to były słowa typu “on już tak po prostu ma, taki charakter”. Na pewno zaangażowanie paru krewkich typków z Rozbratu w proces mediacyjny i w “wizje lokalne” (po których zaczęli rozpowszechniać jakieś bzdety o tym, gdzie da się dorzucić cegłą, gdzie była CZERWONA ŻARÓWKA, albo o tym że “politycznego uchodźcę wyrzuca się z domu”) było pomysłem delikatnie mówiąc poronionym. Ale nie mogę negować, że na miejscu był też z pewnością ktoś, komu zależało na realnym rozwiązaniu konfliktu i że szczerze próbował to zrobić. Na pewno nie było to jednak środowisko Rozbratu, ani WSL - to drugie miało wręcz paskudny interes w pozbyciu się elementu “wrogiego ideologicznie”, a biorać pod uwage jakiego sortu ludzie z tym stowarzyszeniem wciąż współpracują, jest to podłość koszmarna.
Nie chce mi się tez przesadnie idealizować wyrzuconej strony, bo to serio nie o to w tym chodzi - ja wiem, oni mają te swoje wycyzelowane i emocjonalne komunikaty stawiające wiele rzeczy na ostrzu noża, swój sposób bycia i tak dalej. Ja sama nie przyjaźnię się nawet z ich grupą, a kontakty z poszczególnymi osobami mam mocno sporadyczne. W sprawach tego typu nie idzie jednak o to, kto był święty a kto przeklęty (to przecież ulubiona rozgrywka prawicy: George Floyd dilował narkotykami, więc zasłużył na śmierć) tylko o to że zdarzyła się rzecz, która w ruchu wolnościowym po prostu nie ma prawa się zdarzyć. A jeśli się już zdarzyła, podłością było przedstawianie jej przez różne środowiska jako jakiegoś rodzaju triumfu, “zabezpieczenia stanu posiadania” (sic!), albo rzekomego ratowania uchodźcy politycznego przed represjami (xD). To, że ofiara nie była super sympatyczna, nie uprawnia osób rozpowszechniających te narracje do kwestionowania tego, co się wydarzyło. Bo sorry, ale jakby we mnie rzucali petardami i odpierdolli taki szit jak wtedy, to też w tym momencie przestałabym być jakkolwiek powściągliwa w retoryce. Więc nie zganiajmy tego na te nieszczęsne oświadczenia.
Rozciągasz 2-3 osoby z Poznania na środowisko Rozbratu, co moim zdaniem nie jest uczciwe, bo nigdy nie słyszałem, żeby mieli od Rozbratu jakikolwiek oficjalny mandat do działania w tym temacie, albo żeby jakkolwiek reprezentowali to środowisko. Jeśli już to raczej uczestniczą w jednej z luźno powiązanych inicjatyw - ale mogę się tu mylić, nie sprawdzałem tego wątku.
Co do ich wypływu na proces - myślę, że eufemistycznie to ujmując nie pomógł, ale podobnie zaangażowanie osób z zewnątrz po “drugiej stronie”. I nie chodzi mi o to, że należy wszystko załatwiać “po cichu, żeby nikt się nie dowiedział”, chociaż też sytuacja, gdzie cały kraj żyje problemami z jednym mieszkańcem jakiegoś domu to jakaś patologia. Chodzi mi o to, że po obu stronach angażowały się osoby mocno motywowane emocjonalnie i swoją relacją do zaangażowanych, co w swoistym sprzężeniu zwrotnym znowu podnosiło emocje w całej sytuacji i dodatkowo utrudniało jej rozwiązanie.
Przedstawienie alternatywnej do oczekiwanej propozycji rozwiązania konfliktu przez kolektyw z zewnątrz spotkało się z ponad godzinną rundą wyrażania bólu, zawodu, poczucia zdrady etc. z różnym poziomem bezpośredniości i pasywnej agres wobec osób przedstawiających stanowisko kolektywu, po powrocie z czego część delegacji odmówiła dalszego uczestnictwa w tym procesie nie chcąc się więcej mierzyć z takim sposobem komunikacji (i to głównie osoby niemęskie, delegacja miała równy parytet z tego co pamiętam). Nawiasem mówiąc wszelkie te osoby z Poznania itd zaczęły się pojawiać wobec takiego sposobu rozmowy na przestrzeni miesięcy jako “wsparcie” dla osoby, która była “zakrzyczana”. W to ostatnie (słowo) akurat jestem gotów wierzyć po tym co widziałem w kulturze dyskusji tego miejsca na przestrzeni lat i ze swojego własnego imigrancko-aktywistycznego doświadczenia. I ponownie - absolutnie rozumiem rozżalenie osób bezpośrednio dotkniętych sytuacją i uznaje je za zasadne. Ale mam też wrażenie, że to wcale nie ich głos wybrzmiewał tam najmocniej. Jasne, osoby były tam po to, żeby głos słabszych mógł dostatecznie wybrzmieć - rozumiem i uznaję tę koncepcję. Wydaje mi się jednak, że w pewnych sytuacjach może dochodzić do nieświadomej… “licytacji”? kto popiera osoby postrzegane przez siebie jako ofiary bardziej, mocniej i dobitniej to przedstawi. Takie były w tym konflikcie z obu stron, ze swoimi poziomami komunikacji często niezrozumiałymi dla drugiej strony. Efektem wbrew, chciałbym wierzyć - dobrym, intencjom może to powodować spiralę i eskalację konfliktu bo jego rozwiązanie wymaga mimo wszystko zrozumienia perspektyw/sytuacji stron. Albo dołów z wapnem, bo trochę nie rozumiem jak inaczej miałoby to być rozwiązywane, jeśli nie empatią i porozumieniem.
Co do drugiego akapitu - serio mam wrażenie, że środowiska przedstawiające to jako jakikolwiek triumf są bardzo wąskie i pewnie znacznie bardziej widoczne w internecie (ponownie, FB celowo podbija widoczność kontrowersyjnych treści dla swoich celów). Na żywo nawet co bardziej trzeźwi sprawcy przemocy w finalnym akcie tego dramatu przyznają, że był to “błąd”. Jeśli nie rozumieli tego od razu, to ban na inne miejscówki, bojkot ich działań i efektywne odcięcie od większej części środowiska mogło w tym pomóc. Oczywiście nie wszyscy, ale ludzka psychika tak działa, że ludzie mają potrzebę udowodnienia sobie, że cokolwiek co się robi było uzasadnione i sprawiedliwe. W każdym razie, moje odczucie jest takie, że absolutnie większość faktycznie działających ludzi w kraju uznaje całe to wydarzenie za absolutną porażkę i coś co nie powinno mieć miejsca. Z pewnością są różnice w ocenie zaangażowanych stron, ale raczej nie wydarzeń jako takich.
Rozciągasz 2-3 osoby z Poznania na środowisko Rozbratu, co moim zdaniem nie jest uczciwe, bo nigdy nie słyszałem, żeby mieli od Rozbratu jakikolwiek oficjalny mandat do działania w tym temacie, albo żeby jakkolwiek reprezentowali to środowisko.
Nie muszą. Swoimi kanałami dowiedziałam się o słynnym spotkaniu na Rozbracie gdzie padły słowa o “ostatecznym rozwiązaniu kwestii Syreny” w dość bojowym tonie. Sam Rozbrat nigdy też nie odciął się ani nie potępił działań ludzi z “luźno związanych inicjatyw”. Żaden FB nie musiał mi tego podbijać, ci ludzie sami robili dymy na zamkniętych grupkach, gdzie żadne algorytmy nie mają znaczenia. Sami przedstawiali się jako ekipa zaangażowana w mediacje, podczas gdy dobrze wiemy że na żadnych mediacjach im nie zależało i takowych nie prowadzili.
Chodzi mi o to, że po obu stronach angażowały się osoby mocno motywowane emocjonalnie i swoją relacją do zaangażowanych, co w swoistym sprzężeniu zwrotnym znowu podnosiło emocje w całej sytuacji i dodatkowo utrudniało jej rozwiązanie.
Ale tak to jest z konfliktami - nie byłaby potrzebna tak długa mediacja ani specjalne środki zaradcze, gdyby nie istniały silne emocje i silne przekonanie o swojej racji. To z reguły jest zarzewiem i paliwem konfliktu. Niestety, ale spokojne debaty bez emocji są luksusem osób wyjątkowo uprzywilejowanych i będących wysoko na społecznej drabinie, a więc i takich, które mogą pozwolić sobie na to, by mieć w dupie przedmiot sporu. Większość z nas do takich nie należy, więc to naturalne że będzie podkurw. Oglądając niektóre odcinki “Sprawy dla Reportera” też można mieć poczucie, że ci ludzie przesadzają, że żrą się o gówno, że mogliby się uspokoić, ale no cóż, łatwo nam to oceniać z naszej perspektywy. Dla nich to często sprawa całego życia.
Nie wiem, czy dało się ten konflikt rozwiązać w sposób zadowalający dla kogokolwiek, nie było mnie na miejscu podczas mediacji i tylko po pobieżnej znajomości charakterów pewnych osób mogę sobie wyobrazić, jak mogły wyglądać. Zwykle w takich sytuacjach dzieją się rzeczy których nie chcemy robić, padają oskarżenia których nie chcemy rzucać i obelgi, których nie chcemy kierować do nikogo - a jednak się dzieją. Pewnie gdyby chodziło tylko o słowa czy o ton, to byłoby to łatwiejsze do rozwiązania, ale niestety chodziło też o pewne problemy natury że tak powiem materialnej.
No i zakładamy tu jednak, że po obu stronach była dobra wola, nawet jeśli ukryta pod stosem obelg, oskarżeń o zdradę, itp. Ja niestety nie jestem o tym przekonana. Nie mówię, że po stronie Przychodni występował sam cynizm, a po stronie Syreny - sama niewinność, bo rzadko życie działa w ten sposób. Ale jeśli mamy poznawać rzeczy po owocach, to te owoce są zgniłe. I każą wątpić w dobrą wolę przynajmniej części aktorów zaangażowanych w to wydarzenie - np. WSLu, który ewidentnie grał na prowokację i że tak powiem wygodne umoszczenie się w przestrzeni. Nieprzypadkowo forsowali narrację, w której osoby idące na czele ataku nazwano “mediatorkami” i oskarżano syreniarzy o rzekomo niesprowokowane strzelanie do nich z wiatrówek. I nie czarujmy się, że WSL to inna organizacja, nie mająca bezpośredniego związku ze skłotem, bo to po pierwsze nieprawda (została włączona do tego “kolektywu społecznego” na Syrenie), a po drugie to gdybym nie zgadzała się z tym, co rozmaite wiesztorty myślą i robią, nie wzięłabym ich towarzyszy na taką akcję. To wyklucza spontaniczność i pokazuje, że musiało to być planowane przynajmniej od pewnego czasu. Od jak długiego, to wiedzą już pewnie tylko osoby zaangażowane. Ja po tym co się stało nie umiem zawierzyć w dobre intencje.
Na żywo nawet co bardziej trzeźwi sprawcy przemocy w finalnym akcie tego dramatu przyznają, że był to “błąd”.
Kurczę, prawie wzruszające. Szkoda że, nwm, nie przybrało to jakiejś bardziej namacalnej formy, nawet jakiegoś głupiego “przepraszam” (domyślam się że ofiary nie wybaczą tak łatwo i nie będą się nagle wszyscy całować, no ale jak się zjebało to robi się to i tak, bez liczenia na cokolwiek, bo to się przyzwoitość nazywa).
środowiska przedstawiające to jako jakikolwiek triumf są bardzo wąskie i pewnie znacznie bardziej widoczne w internecie
Tak, to prawda, aż tak pojebani to jednak nie jesteśmy.
W każdym razie, moje odczucie jest takie, że absolutnie większość faktycznie działających ludzi w kraju uznaje całe to wydarzenie za absolutną porażkę i coś co nie powinno mieć miejsca
A ja ile razy poskrobię to dokopuję się do czegoś w rodzaju “no źle wyszło ale oni sobie by nie dali przetłumaczyć”, albo wręcz “no źle wyszło bo teraz tamci mają historię męczeńską”. Nie mówiąc już o odwadze cywilnej do jakiekolwiek publicznego potępienia zdarzenia, bez rozmywania i relatywizowania win. Bo serio, w rozmywanie to można się było bawić przed 5 grudnia, wtedy był czas na przekrzykiwanie się o tym, kto jest tu chujem a kto nie chce porozumienia. Po tym co się odstawiło powinny pójść jasne i jawne wyrazy potępienia dla tego co miało miejsce. Tymczasem w tym temacie środowisko chowa głowę w piasek. To, co mówisz publicznie też jest ważne, bo przestajesz tworzyć atmosferę “nie mów nikomu co się dzieje w domu”, zwłaszcza jeśli twoją ambicją polityczną jest ponoć “przebudowa społeczeństwa”. Nie trzeba do tego żadnej gloryfikacji ofiar.
A wyszło jak wyszło i zdaje się że co do zasady to wszystkim to pasuje. Może przykro że w ten sposób, że takie rzeczy musiały się dziać, ale przynajmniej porządek panuje w Warszawie.
Dla mnie ta sprawa jest nowa, bo od niedawna interesuję się anarchizmem i nie uważam, że to co się stało jest dobre. Ale brzmi jak bardzo nieoczywista sprawa, gdzie faktycznie ta słabsza strona też jakąś agresję zastosowała (to oblanie wodą osoby z elektronarzędziem podchodzi jednak pod potencjalne zamordowanie). Czytałem ten nowy dokument na the anarchist library i niestety jeśli to co pisał harc jest prawdą to jest on bardzo selektywny i pisany pod tezę. Niestety, jeśli też strona z Syreny dążyła do konfrontacji a nie złagodzenia konfliktu, to nie dziwne, że konflikt miał ostatecznie takie brutalne rozwiązanie.
Ja interesuję się od dawna, a przede wszystkim uważnie śledziłam narracje, jakie zajmowały poszczególne środowiska i stronnictwa jeszcze na długo przed tym, jak cała inba się zaczęła. Mogę nie być ekspertką od warszawskiego środowiska, ale uwierz, na narracjach znam się naprawdę nieźle.
Zwłaszcza środowiska sprzyjające Przychodni miały od dawna agendę polegającą na dość celowym oczernianiu osób związanych z dawnym kolektywem Stop Bzdurom (jeszcze zanim te zamieszkały na Syrenie, która nawet wcześniej zaliczała rozmaite konflikty z ekipą z Przycho i nie było tam wielkiego braterstwa). Ilość kłamstw, jakie rozpowszechniały w tej sprawie zwłaszcza osoby z Poznania, była tak przytłaczająca, że w pewnym momencie, gdy dementowano jedno z nich, te same osoby zaraz wymyślały drugie. Biorąc również pod uwagę linie sojuszy osób z Przychodni i mocne pragnienie pewnych dość hmm kontrowersyjnych osób związanych z WSL czy Rozbratem by “ostatecznie rozwiązać kwestię Syreny” (takie słowa padły na pewnym spotkaniu tuż przed 5 grudnia…), nie jestem w stanie w tym momencie uwierzyć w dosłownie nic, co rozpowszechniają w/w osoby. Nie umiem wobec tego stosować tego osobliwego symetryzmu, na którym ciągle przyłapuję środowisko. Osoby związane z Syreną mogę w przypływie adwokatyzmu diabła oskarżyć co najwyżej o skłonność do kłótliwości czy inbienia, o nwm estetykę ich zachowań czy wypowiedzi, ale nie o działania równe tym, które doprowadziły do pełnej przemocy wymuszonej eksmisji i ataku na tak zwany mir domowy. Tej różnicy polskie środowisko anarchistyczne również do dziś nie jest w stanie pojąć i wobec tego nie dziwię się osobom doświadczonym przez te wydarzenia, że zwyczajnie boją się w tej chwili zaczynać jakieś nowe działanie, bo nie wiadomo w którym momencie “swój” sprzeda ci kopa w dupę.
Nie wiem, może trzeba było jednak lepiej zbierać to poparcie dla siebie, może dokumentować na serio tego Dine i co robi, wiesz może, dlaczego środowiska powiązane z Przychodnią atakowały Stop Bzdurom? Ostatecznie niestety jakieś połączenie siły fizycznej i charyzmy może zdecydować w takich sytuacjach, komu przyzna się rację jak się nie będzie mieć serio mocnej teczki. Tak to są te eseje na the anarchist library, tylko niestety raczej w jakimś stopniu stronnicze.
Nie tylko związane z Przychodnią. Front antystopbzdurowy ukształtował się mniej więcej tuż po pierwszych głośnych akcjach kolektywu. Polegał na atakowaniu go np. za zbyt częstą obecność w mediach, co miało być dowodem na rzekomy “brak aktywistycznego BHP”, czepianiu się przyjętych taktyk (albo były za mało radykalne, jak wieszanie flag ba pomnikach, albo za bardzo radykalne, jak niszczenie ciężarówek - co nie zrobisz, będzie źle). Nawet pomimo zapewnień że osoby z SB dobrze zdawały sobie sprawę z ryzyka i były gotowe ponieść konsekwencje, środowisko i tak atakowało je dosłownie za wszystko. Kiedy powstała zrzutka, która wbrew oczekiwaniom kolektywu osiągnęła pułap ponad 300 tysięcy złotych, zaczęła się narracja (jeszcze przed jej końcem) że kolektyw pewnie przepierdoli to na pizzę i narkotyki. Kiedy kolektyw postanowił przekazać kasę na utworzenie NGO polegającego osobom queer (Fundusz dla Odmiany) i rozliczył niemal każdą złotówkę wpłaconą przez ludzi, dalej mogłeś spotkać w środowisku ludzi którzy powtarzali bzdety za prawicą o tej pitcy i narkotykach. A kiedy wreszcie aresztowano Margot i całemu kolektywowi założono nieustanny dozór policyjny, łebki i łebkinie ze środowiska narzekały, że “no tak, porumakowali trochę a teraz się cykają zrobić cokolwiek, to już koniec tego aktywizmu hłe hłe”. Plus ponowne oskarżenia o parcie na szkło, o defraudację środków ze zrzutki (xD).
Jakie były tego powody? Banalne.
Zawiść o medialną skuteczność działań, o której skrycie marzyli aktywiści np. z Rozbratu, ale której nie udało im się osiągnąć poprzez stanie w rozkroku, tj. z jednej strony chcieli zachować anarchistyczny cred, z drugiej – docierać przecież szeroko ze swoim przekazem, bo anarchizm społeczny polega na szerokiej propagandzie (przydatnej np. kiedy skłotowi grozi 49587 ewikcja :)). SB w krótkim czasie i za pomocą prostych metod wepchnęło do gardeł opinii publicznej narrację, która skutecznie skontrowała opowieść klasy rządzącej o osobach queerowych, pomogła tysiącom z nas odzyskać poczucie godności i przekonanie o tym, że nie musimy być biernymi ofiarami czekającymi na to, aż maszyna nnienawiści zmieli nas na mączkę kostną. Przez pewien czas przebijał się głos, który nie uznawał kompromisów z narracją liberałów o “siedzeniu cicho”. Dzięki temu, że ten głos miał twarz i skupiał na sobie większość ataków ze strony prawicy i służb, tworzyła się naturalna zasłona dymna dla reszty z nas, która mogłaby chcieć działać w cieniu. Jakoś przed akcjami SB nikt ze środowiska nie miał odwagi nawet zablokować, nie mówiąc już o uszkodzeniu furgonetki z homofobicznymi hasłami. A tymczasem mały kolektyw wywołał nie tylko trend, ale też wygenerował masę krytyczną obywatelskiego sprzeciwu, jednocześnie nie uginając się pod żądaniami liberałów, żeby robić to grzeczniej. To coś, o czym anarchiści zwiazani z bytami takimi jak FA wręcz marzą (vide medialne akcje Wrocławia), więc jasne że byli wkurwieni o to, że ktoś spoza środowiska robi to lepiej.
2.Brak konsekracji ze strony środowiska – konsekwencja punktu 1. SB nie działało jak duże i de facto zhierarchizowane grupy anarchistyczne w Polsce i prowadziło akcje bezpośrednie bardziej w duchu sytuacjonistycznym. Dla części grup była to ożywcza odmiana i pewna inspiracja, ale dla tych mocno “osiadłych” i pewnych swoich metod kolektywów to był kolejny dowód na “szczeniackość” SB, niedojrzałość działań itp. Problemem było to, że grupa nie wyszła z żadnego ze znanych kręgów anarchistycznych w Polsce, nie uzyskała “glejtów” od żadnego z “doświadczonych działaczy”, nie musiała się też mierzyć z pewną inercją obserwowalną w tych grupach, gdzie często decyzje podejmują de facto wpływowe jednostki, a każde działanie musi uzyskać ich błogosławieństwo. Dlatego ulubionym praxis polskich anarchistów jest demonstracja – przy jej organizacji ustala się hierarchię tego, kto niesie jaki baner, komu wolno przemawiać najpierw a komu później, kto może się odezwać do ewentualnych mediów a kto nie. Debaty nad organizacją dema pokazują więcej niż samo demo – tam odzywasz się tyle, na ile pozwalają twoje “zasługi”. SB przyszło na to wszystko dość bezczelnie i po prostu zrobiło to, na co miało ochotę, nie pytając rozmaitych papieży o to, jak powinno się robić akcje żeby było dobrze i czy wolno rozmawiać z mediami. Jako że nikt z nich nie należał wtedy do dużych grup anarchistycznych, nie można było ich zdyscyplinować i powiedzieć coś w rodzaju “ty tej flagi na pomnik nie zatkniesz bo jesteś świeżak, to zrobi Siwy bo on działa u nas 10 lat i pomaga na granicy”.
Uprzedzenia. W części środowiska (nie w całym, zaznaczam od razu) panuje przyzwolenie na low-key podśmiechujki z kultury queerowej, na opinie typu “ja serio nic nie mam do osób LGBT ale przez nie cierpi walka o prawa pracownicze więc powinniśmy się odciąć” albo wręcz na śmianie się z nietypowych zaimków używanych przez różne osoby. Tzw lekka homofobia (wyrażana w żartach, o których cis hetero osoby uważają, że są niewinne) jest spotykana na skłotach, i choć tego typu postawy są wyrażane raczej przez jednostki niż grupy, to z jakichś powodów te grupy mają problem ze zdyscyplinowaniem tych jednostek. Pojawienie się nagle w mediach głównego nurtu identyfikujących się z anarchizmem osób otwarcie queerowych, o “nietypowych” zaimkach czy tożsamości spowodowało u częsci “weteranów” efekt pękającego dupska objawiający się w naprawdę niewynrednych żarcikach. Jeśli dodasz do tego fakt, że na wielu skłotach i w wielu kolektywach można spotkać przynajmniej jednego flagowego przemocowca, albo przynajmniej cis hetero typa który ma ewidentne problemy z koncepcją granic osobistych – i zestawisz to z dziwną biernością wielu środowisk jeśli idzie o wolę zdyscyplinowania takich ludzi – dojdziesz do wniosku że osoby queerowe i kobiece są często traktowane jako zagrożenie dla kruchego status quo, bo często to one wychodzą z inicjatywą napiętnowania takich zachowań (Google: “To jest call out na Skłot Przychodnia”). Są więc przez wielu demonizowane jako osoby które “mają na celu rozjebać ten kolektyw/to miejsce”.
“A decyzje jakiej dokładnie większości odnośnie jednostki są anarchistyczne? Większość bezwzględna na modłę parlamentarną? 2/3? Czy wystarczy wprowadzić do kolektywu parę swoich zwolenników i po prostu przegłosować +1 głosem? Takie wprowadzanie (później eksmitowanych) osób to zresztą jeden z wątków tego konfliktu.”
Ale właśnie problemem tam tego kolektywu było to, ze niemal przy każdej decyzji zawsze znajdywały się 2-3 osoby, które wetowały. Tak było na każdym zebraniu kolektywu. Nic nie udawało się ustalić. Te zebrania ciągnęły się nieraz do 3 nad ranem i zamieniały w pyskówki. A było to na długo przed tymi wszystkimi aferami z D. Dla mnie ten kolektyw od początku był dowodem na to że tego typu anarchistyczne założenia nie działają w praktyce.
Ktoś tam napisał fajny “kompromis” stosowany przez niektórych, co o tym sądzisz?
You have struck upon a very significant problem. In real life it is something that intentional communities often struggle with, wanting consensus but inability to reach it. Generally how I had seen it most frequently seen it dealt with in a way that still holds to principle of total consensus is that after talking out the problem and listening for legitimate concerns that can be addressed if a contrarian/bad faith element exists then it is made incumbent on them to propose an alternative. Meaning instead of the majority stressing themselves out and the minority extorting its leverage the table is flipped. The hold outs need to forward their own alternative or modified proposal and win the consensus of the others. It prevents them from sitting on their laurels and gumming up everyone else’s vision. If they can hammer out something that does speak to the community after a time possible going back to be amended on the suggestions of the majority. But if they cannot produce an alternative proposal or cannot get the majority to agree within a certain time frame then there veto is overturned.
Not staying this might be a perfect method or there aren’t better ones out there but this is a common practical one that allows dissenters to be heard and a chance to inject what is important to them but doesn’t hold the majority hostage to few who might be irrational, selfish or contrarian.
Ja tej sprawy nie znam, ale spotkałem się z opinią, że osoby z Przychodni nie respektowały perspektyw queerowych i feministycznych i było jakieś ciche przyzwolenie na przemocowe zachowanie tego Diny z Białorusi, były próby rozmowy z nim i ostatecznie go wyeksmitowano, za co osoby z Przychodni z uzasadnieniem “walki z ksenofobią” się wjebały na Syrenę i wywaliły osoby stamtąd tego samego dnia, gdzie najpierw zaczęli rzucać butelkami itd. a później coś mówili o mediacji już w trakcie ataku. Jeśli sytuacja wyglądała tak jak opisałem to w mojej opinii nazywanie tego Diny i osób z Przychodni jako osób żyjących zgodnie z ideologią anarchistyczną jest sporym nadużyciem, nawet jeśli czerpią oni mocno z chociażby subkultury punkowej. Mogli Dinę ugościć u siebie, następnie rozgłośnić sprawę w środowisku wzywając do mediacji. Jak się do tego ustosunkujesz?
Sorry, będzie ścianotekst.
No właśnie częścią problemu jest, że znaczna część osób, które się o tej sprawie bardzo mocno wypowiada mało o niej wie, albo wie wszystko wyłącznie od jednej ze stron i to przeważnie też w skrócie. Wiem, że brzmi to źle, to nie ma być zarzut, bo też skąd ludzie mają wiedzieć.
Z niechęcią wypowiadam się publicznie w tej kwestii, bo nie chce się angażować w konflikt właśnie z osobami znającymi temat z 3 ręki, ani atakowany za to, że nie mam dokładnie takiej perspektywy jakiej oczekują inne osoby.
Z drugiej strony; brałem jakiś tam udział w początkach Syreny, ponad 2 lata mieszkałem i działałem na Przychodni ale od wielu lat zaangażowany jestem w inny kolektyw. W jakimś stopniu z boku mogłem obserwować pewne procesy, które w i pomiędzy tymi miejscami się przez lata rozwijały i mam dość mocne wyobrażenie o przynajmniej niektórych zaangażowanych.
Dodatkowo mój obecny kolektyw próbował pomóc w rozwiązaniu tego konfliktu, co jak nie ma wątpliwości się nie udało. Niemniej w ramach tego poświęcono dosłowne miesiące na rozmowy, poznawanie perspektyw wielu zaangażowanych osób (i frakcji, których było znacznie więcej niż 2), oraz dyskusje jak to rozwiązać. Pełna wersja tego wszystko to niezły materiał na książkę. Szkoda, że przeczytało by ją pewnie z 5 osób, w tym 3 z jakiegoś HGW jako studium tego jak nas skutecznie(j) rozbijać konfliktami.
Z mojej perspektywy po części opis który przedstawiasz jest prawdziwy, po części nieprawdziwy albo pomija kluczowe elementy i ma masę niuansów. Np. co konkretnie znaczy “nie respektowanie perspektyw” i do czego uprawnia “anarchistyczne” otoczenie wobec o to posądzonych? Czy uprawnia np. do siłowej eksmisji budynku? Słyszałem takie głosy, ze strony tych, które/zy domyślnie mają w/g ciebie być “anarchistami”. Zresztą jakiś czas przed tym wszystkim widziałem osobę wypowiadającą się obecnie w imieniu eksmitowanych, w innym miejscu, bez ostrzeżenia, rzucającą butelką w głowę nieznanego sobie człowieka za to, że powiedział (do innej osoby) coś co osoba rzucająca uznała za obraźliwe. Wysokie tony moralne w takich kwestiach wybrzmiewają więc różnie, zależnie od doświadczenia i wiedzy na temat zaangażowanych w spór.
Do meritum; uważam, że D. zachował się chyba najbardziej bezsensownie jak to możliwe, wbrew interesowi i swojemu i wszystkich dookoła, ale też źle trawię robienie z niego jakiegoś demona. Oczywiście, powinien był się wyprowadzić. Kolektyw powinien być w stanie osiągnąć to bez uciekania się do siły. Mówię to jako osoba, która (słusznie, bądź nie,) doprowadziła do wyprowadzki z Przycho dwóch osób, których siłą pewnie nie dałoby rady usunąć. Tu zresztą trwała mediacja z D. właśnie w tym celu i był moment, że już na to przystał.
Moja, ale nie tylko moja, perspektywa jest też jednak taka, że przemoc tam nie była wyłącznie jego domeną a manipulacja i przemoc psychologiczna potrafi osiągać efekty co najmniej porównywalne do fizycznej. W przypadku niektórych osób nie trudno jest przewidzieć jakie efekty wywoła dostateczny nacisk. Szczególnie wobec osób, których znaczna część życia to doświadczenie dosłownej walki. Co pomija twój opis, to np. ostrzeżenia, które wcześniej otrzymali eksmitujący, że działanie siłą wywoła dokładnie taką odpowiedź oraz nie uzyska poparcia z zewnątrz. Jeśli mówisz komuś, żeby nie wkładał ręki w maszynę, bo ją urwie, a ta osoba zrobi to z determinacją patrząc ci głęboko w oczy to czyja jest odpowiedzialność za stratę? Jeżeli bez zgody zaspawasz furtkę a później oblewasz wodą osobę próbującą ją przeciąć elektronarzędziem (co może zabić), to czego możesz się spodziewać ze strony grupy ‘bojowców’? Z mojej perspektywy butelki są w takim wypadku mało zaskakującą odpowiedzią. Oczywiście nie zasadną, zasadne byłoby opamiętanie się, ale jak wiadomo tak się nie stało. I tak sobie ta eskalacja w przyśpieszonym tempie postępowała, nie z jednej strony, ale poprzez konsekwentne odbijanie piłeczki przez strony, z których każda wiedziała lepiej a jej prawda była prawdziwsza od tej drugiej. Tyle, że nie w ciągu jednego wieczora, to była kulminacja wieloletniego procesu, ustanawiania się stron, krzyżujących się interesów różnych frakcji i aspiracji poszczególnych osób i grup, żeby realizować swoje wizje. Wszystko to oczywiście w ramach “alternatywy, która była” oraz “anarchistycznych” projektów, w których nie ma ośrodków władzy, liderów itd, bo tak ktoś powiedział na kolektywie.
Nic z tego nie uzasadnia tego co się wydarzyło, nie usprawiedliwia kogokolwiek z zaangażowanych. Chcę tylko wytłumaczyć, dlaczego uważam, że sytuacja jest bardziej złożona, niż może się wydawać.
Ostatecznie też sądzę, że musi być jakoś rozwiązana. Tak jak pisałem, okopanie się na swoich stanowiskach jakkolwiek może być spodziewane a nawet zasadne, szczególnie z perspektywy indywidualnej zaangażowanych osób, raczej nie daje dużych szans, na jakiekolwiek zamknięcie kwestii ale może dać długofalowo efekt jeszcze gorszy od stanu obecnego.
W końcu co znaczy życie zgodnie z ideologią anarchistyczną? Jakie są kluczowe wyznaczniki i według którego nurtu tej dość bogatej rodziny myśli? Czy w tej chwili żyjesz bardziej anarchistyczne od skłotujących bojowych antyfaszystów-uchodźców, czy mniej? Kto i jakim prawem ma to określać i podejmować wobec innych działania w celach dopilnowania linii ideowej? Czy społeczeństwo z oficerami politycznymi albo motłochem egzekwującymi ‘sprawiedliwość’ wobec odstępstw od idei będzie anarchistyczne? Nieokreśloność tych ideologii pozwala ludziom wybierać sobie to, co w danym momencie pozwoli im uzasadnić swoje myślenie czy działania. W wolnej chwili możemy się tak pobawić, prawdopodobnie przy dostatecznie złych intencjach można znaleźć ‘ideologiczne’ uzasadnienie dla dowolnych działań, z przypisami do klasyków myśli anarchistycznej.
Mi z 18 lat przez które uważałem się za anarchistę zostało przede wszystkim DIY, przekonanie, że praca czyni własność i jeśli to możliwe należy nie szkodzić innym. Jeśli spojrzysz na moje komentarze, chyba widać jak te motywy w nich wracają. Ale to moja interpretacja. Pewnie ile osób spytasz, tyle usłyszysz odpowiedzi bo ludzie już nawet nie czytają tych klasyków idei tylko budują swoje autorskie wersje na bazie skrawków podsuwanych im przez kapitalistyczne social media (według ich zaprogramowanych filtrów ideowych zresztą), albo w najlepszym wypadku anonimowe ziny. Nie istnieje więc żadna wspólna płaszczyzna ideowa (poza tą FA, heh), nie ma punktów odniesienia, jest masę bezpodstawnych wyobrażeń i założeń co do tego co “wszyscy” podzielają. Nie ma też organizacji, struktur, które mogłyby rozwiązywać problemy, choćby i nieidealnie. Jest efemeryczna masa, z domowego zacisza osądzająca innych za to co i jak robią. Tak widzę obraz ruchu anarchistycznego w tych ~50 lat po jego odrodzeniu na terenie Polski i jest to obraz, który przekonał mnie to porzucenia tej idei i daleko krytycznego stosunku wobec wielu lat własnej wytężonej pracy na jej rzecz.
Ciekawa wypowiedź, odniosę się do kilku punktów i potem sobie poteoretyzuję jak przystało na typowego internetowego fotelowego anarchistę. Jednak uważam to za ciekawą sprawę bo dotyczy anarchizmu w praktyce i przynajmniej mi ciężko uwierzyć, że nie istniały lepsze opcje.
Jak duża część Syreny była za eksmisją Diny? Jeśli znaczna, to przynajmniej z zewnątrz narzuca się tutaj bardzo proste rozwiązanie, by może przeniósł się do Przychodni? Nie było to możliwe, nie było rozważane? Z tego co piszesz Przychodnia już przestała być anarchistyczna grożąc odpowiedzią siłową, jest to bardzo niezgodne z restorative justice, grożenie im natychmiastową eksmisją to jednak kara. Niedawno osoby z Syreny wydały dokument, w którym pisały zdaje się, że próby dogadania się z Diną trwały 5 miesięcy - czy według ciebie jeśli się on na nic nie zgadzał to osoby z Syreny powinny z nim spędzić wieczność?
Dlaczego osoby z Przychodni nie były skłonne rozmawiać przez komunikatory lub przez furtkę? Czy osoby z Przychodni miały zgodę, by przeciąć furtkę elektronarzędziem? Jeśli nie, to dlaczego nie miałyby zostać oblane wodą?
Jeśli był on agresywny wobec osób, które nic mu nie robiły, to reszta jego aktywności nie ma dla mnie znaczenia. Podobno groził komuś nożem i uderzył mediatora - jeśli to prawda, to mi to wystarczy. W moim anarchizmie nawet taki nazwijmy to “zasłużony weteran Antify” nie ma uprawnień do opresjonowania innych.
Teraz krótko napiszę, że pewnie osobom zaangażowanym w taki konflikt w przyszłości bardzo pomogłoby zbieranie materiału dowodowego za swoją tezą, w miarę możliwości z podpisami, nagraniami itd., by nie kończyło się na “plotkach” i “wzajemnych oskarżeniach”. Też nie uważam wcale, że takie sprawy powinny być uciszane w imię ruchu, bo tu chodzi w końcu o ludzi, a nie o to, by mieć nieskazitelny, kłamliwy obraz ideologii z całym brudem przykrytym ignorowaniem i milczeniem.
A decyzje jakiej dokładnie większości odnośnie jednostki są anarchistyczne? Większość bezwzględna na modłę parlamentarną? 2/3? Czy wystarczy wprowadzić do kolektywu parę swoich zwolenników i po prostu przegłosować +1 głosem? Takie wprowadzanie (później eksmitowanych) osób to zresztą jeden z wątków tego konfliktu.
Jak pisałem powyżej, było to nie tylko rozważane, ale w którymś momencie już na wyprowadzkę przystał. Dlaczego do tego nie doszło nie jestem w stanie z pełnym przekonaniem odpowiedzieć, ale odnoszę wrażenie, że niektórym takie rozwiązanie konfliktu w którym D. był jednocześnie ich pionkiem byłoby nie na rękę i dały radę doprowadzić go do zmiany decyzji.
O ile się orientuję “Przychodnia” jako całość, albo nawet elementy nie groziła odpowiedzią siłową. Przed tym, że część związanej z nim ekipy zareaguje w taki sposób na wykorzystanie siły wobec D. ostrzegały zaangażowane osoby z zewnątrz. “Przychodnia” zresztą jako całość ludzi zaangażowanych w ten projekt, ale też po prostu tam mieszkających, nie brała w tym wydarzeniu udziału. Może jej znaczna część, może istotniejszy był udział powiązanej grupy z zewnątrz, reszta zasadnie, czy nie, pada ofiarą odpowiedzialności zbiorowej.
Ale też jeżeli grożenie przemocą jest nieanarchistyczne to właśnie skreślasz większą część tekstów i historii ruchu, tylko na bazie czego? Wydawało mi się, że miał to być ruch rewolucyjny, a bezkrwawe rewolucje to raczej ewenement bardzo niedawnej historii. Skąd koncepcja, że anarchistyczne jest tylko “restorative justice”? Czy to oferujemy tym, którzy narzucają nam swoją władzę? Sprawiedliwość naprawcza jest równie anarchistyczna jak krwawa zemsta na oprawcach i arbitralne wymierzanie im sprawiedliwości w imię mniej lub bardziej niezainteresowanego tym ‘ludu’. To kwestia twojej perspektywy, co z całego możliwego spektrum wybierasz. Dla lekkiego zbicia pompatyczności - ze względu na historyczny precedens potencjalnie równie anarchistyczne byłoby przebranie się za proboszcza i wygłoszenie w katedrze kazania o tym, że bóg umarł. W tym kraju dostałbyś za to zresztą pewnie wyrok większy niż za zwyczajne pobicie.
Tu moja wina za (miejscami celowo) niejasne opisy; wzywanie do siłowego eksmitowania całości Przychodni padało wcześniej, tak ze 2 lata. To właśnie jeden z tych elementów, gdzie nie chcę za dużo tłumaczyć, a “obie strony” wolą ze swoich względów przemilczeć, ale który sądzę, że mógł mieć istotny wpływ na taki a nie inny rozwój wypadków.
Nie. Dlatego przywołuje tu własne doświadczenie; jako osoba, której okazjonalnie zarzuca się przemocowość dwukrotnie uczestniczyłem w rozmowach, po których co najmniej równie ‘przemocowe’ osoby wyprowadzały się z ‘najgorszego siedliska przemocowości’ jakim rysuje się Przychodnie, bez większych konfliktów, a tym bardziej rękoczynów. Obecnie uważam zresztą, że mogły to być to jedne z poważniejszych błędów jakie popełniłem w życiu, ale to już coś z czym ja się muszę mierzyć.
Odbieranie komuś domu, szczególnie osobie która wiele dla niego poświęcała i ryzykowała, na bazie jakichkolwiek założeń na temat tego co i jak ma działać nie jest prostą kwestią i nie życzę tego nikomu. Czy 5 miesięcy to długo? Dla mnie tak, ale sam wyprowadzam się z obecnego od roku. Pytanie czy masz jakiś punkt odniesienia dla takich procesów w kolektywach anarchistycznych?
Zresztą wobec konfrontacji z jednostkami całe tołstojowskie wioski potrafiły się wyprowadzać, aby utrzymać swój pacyfistyczny idealizm, to też klasycznie anarchistyczne rozwiązanie problemu. Mógłbym złośliwie dopytywać, czemu tu nie można było postąpić tak anarchistycznie.
Bo właśnie siłą wyrzucono ich przyjaciela z domu?
A czy osoby z Syreny miały zgodę, żeby zaspawać furtkę? Taką, która pozwalała na obronę albo przemieszczanie się pomiędzy skłotami w razie zagrożenia? Czego spodziewają się osoby, uznające, że rozsądnym krokiem jest nie tylko zamknięcie, ale wręcz dosłowne zaspawanie furtki? Czy jeżeli na tyle obawiasz się reakcji drugiej strony płotu nie warto by wziąć pod uwagę, że może dwumetrowe ogrodzenie nie stanowi jakiejś istotnej bariery dla zdeterminowanych osób? Dla mnie to trochę mówi o poziomie oderwania od rzeczywistości.
Bo można kogoś w ten sposób zabić, a to powiedzmy lekko ‘podnosi stawkę’?
To dość istotne i jak próbowałem argumentować w poprzednim komentarzu niekoniecznie zasadne założenie. Jeżeli przez lata będę próbował Cię podporządkować swojej woli, to nic nie robię, jeśli nie robię tego fizycznie? Czy jeżeli mówię ci, że masz opuścić swój dom, bo uważam, że postępujesz nie tak jak ja tego oczekuje, to (z twojej perspektywy) nic Ci nie robię? Co więcej, jeśli robią to osoby, za które bezpośrednio ryzykowałeś swoją wolnością, żeby je ratować w niebezpieczeństwie, to sądzisz, że nic ci nie robią? Zdarzyło mi się z nim rozmawiać i mam bardzo mocne przekonanie, że jednak miał poczucie, że coś mu robią.
Ponownie - nie uważam, że uzasadnia to jego decyzje i zachowanie. Ale akurat ta część jego motywacji nie jest dla mnie niezrozumiała.
Napisałem całą odpowiedź, przedstawiającą alternatywną perspektywę na te i jeszcze kolejny zarzut o przemoc. Np. pewnie nie wiesz, że rzeczona ‘mediatorka’ była częścią drugiej strony konfliktu i weszła do jego pokoju z dużą jej grupą a samo “uderzenie” jej nie jest tak jasne. Ale spycha mnie to do pozycji przynajmniej w jakimś stopniu jego obrony, czego robić nie chcę, albo też licytacji na to kto co słyszał, a z pewnością nasłuchałem się znacznie więcej. Musiałbym to rozgrzebywać i wyliczać, zagłębiać się w coraz większe szczegóły, a dalej nie mam przekonania, jaka część tego co słyszałem od obu stron jest prawdą, bo czasami przeczyło temu co widziałem na własne oczy.
Czy D. jest osobą przemocową? Myślę, że tak, nawet jeżeli nie ma tak od dziecka to lata działalności pozostawiają swój ślad na psychice i jeśli nie wkładać w to dużo pracy - odbiją się też na otoczeniu danej osoby. Czy był poddawany przemocy? Jestem przekonany, że tak. Czy można przewidzieć jak zareaguje, jeśli np. napiera na niego grupa, chcąca go wyrzucić z jego pokoju? Nie spędzam życia na treningach, ale miałem sytuacje, które wywołały u mnie zaskakująco sprawne i bardzo niepożądane odruchowe reakcje obronne. Czy uzasadnia to jakąkolwiek przemocy z jego strony? Myślę, że nie. Ale tej stosowanej wobec niego też nie.
W znacznym stopniu się zgadzam, ale kto miałby go oceniać? Czy dowolna zainteresowana osoba ma dostawać wgląd w relacje/życie ludzi i działanie projektów? Właśnie tego tyczą się moje pretensje co do braku możliwości/organizacji działań rozjemczych.
No i nie nie jest przykryty. Minęły dwa lata od konfliktu na Syrenie, ze 4 od niesławnego gwałtu na Przychodni, prawie 8 od eksmisji Odzysku. Co w tym czasie osiągnięto albo wyjaśniono w tych sprawach?
Większa część ruchu utraciła dwa budynki w centrum Warszawy, w tym jeden - żywy pomnik walki o prawa lokatorskie, drugi symbol antyfaszystowskiego oporu, a w Poznaniu ośrodek i grupy przez dziesięciolecia katalizujące działalność anarchistyczną na skalę, która dla młodych pokoleń nie jest już nawet wspomnieniem, bo nie znają innego stanu rzeczy niż obecny. Ale w swoich obecnych formach Rozbrat, Przychodnia i Syrena dalej działają. Ludzie dalej na nie przychodzą, organizują i grają koncerty, działają i mieszkają, czasami nawet robią jakieś pozytywne rzeczy. Natomiast w/g mojego stanu wiedzy nie powstała żadna alternatywa definiująca się w kontrze do nich nich.
Z wymienionych sytuacji tylko wobec wspominanego gwałtu na Przycho jeden kolektyw dał radę doprowadzić do czegoś pozytywnego i nie wydał przy tym pół zdania internetowego komentarza. Doprowadzono do usunięcia sojusznika sprawcy (sprawcę, z perturbacjami ale usunął sam kolektyw), przeprowadzenia obowiązkowych dla wszystkich warsztatów na temat przemocy seksualnej (później powtarzanych), oraz zobowiązania wobec ofiary (wiem, że to niepożądany termin, ale nie mam lepszego) pokrycia wszelkich jej potrzeb finansowych. Osiągnął to ten sam kolektyw, który próbował interweniować w sprawie D., i który regularnie jest przez niektórych mieszany z błotem za swoją rzekomą bierność, bo ma inny sposób działania i nie karmi korporacyjnej maszynki niezgody swoimi tekstami. Wskaż mi chociaż fragment takich efektów, w myśl sprawiedliwości naprawczej, które uzyskało całe to internetowe omawianie tematu, oświadczenia i ziny.
Ok, dzięki za ciekawą perspektywę, sprawa zdaje się mniej oczywista niż pewne osoby zdają się insynuować i szczerze to nie chce mi się już tego drążyć, brzmi to jak przynajmniej kilkuletni zaogniający się konflikt z dosyć drastyczną rezolucją, gdzie ta niefortunna rezolucja niekoniecznie wzięła się ot tak z powietrza. Fajnie, że ktoś pomógł tej zgwałconej osobie, to jest według mnie zdecydowanie najważniejsze.
undefined> Wskaż mi chociaż fragment takich efektów, w myśl sprawiedliwości naprawczej, które uzyskało całe to internetowe omawianie tematu, oświadczenia i ziny.
A co zostało tym osobom, poza pisaniem oświadczeń, skoro ich zapał do budowy czegokolwiek obrócił się w proch? Skoro większość środowiska w Polsce nie miała jaj, żeby zająć już nawet nie zdecydowaną, ale choćby odrobinę empatyczną postawę wobec tego co się zdarzyło? To, co się działo 5 grudnia i przed nim to jedna sprawa - drugą jest żałosna wręcz reakcja ruchu, który bazując na forsowanej usilnie przez chłopków-roztropków z Poznania narracji milcząco przychylił się do niesamowitego wręcz victim blamingu. Gdybym dostała cegłą po głowie od “swoich”, a potem dosłownie we wszystkich kuluarach słyszała szepty, że dobrze się stało że dostałam, też raczej nie czułabym się na siłach, by budować coś nowego. Istotą ruchu jest mimo wszystko pewne sieciowanie i wzajemne poleganie na sobie w podstawowym zakresie, tj. liczenie na to, że “swój” nie wbije ci noża w plecy, jak to bywa u nazioli. Jeśli nie można liczyć nawet na to, trudno się dziwić że ekipa związana z dawną Syreną nie będzie teraz “budować alternatyw”.
Zawczasu wziąć pod uwagę propozycje dobrze życzących im osób, które miały dla nich innej opcje, albo przyjąć wsparcie oferowane później.
Być może zakładasz, że “odrobinę empatyczna postawa” musi się przejawiać w jakiś konkretny sposób i dla tego jej nie zauważasz?
Nie mogę się wypowiadać za cały kraj, chociaż to co widziałem i słyszałem nie pokrywa się z twoim przekonaniem jak rzecz wygląda. Za swój kolektyw zresztą też nie, bo taką mamy politykę. Ale z tego co widziałem moja perspektywa jest taka, że wiele osób mogło czuć się zmuszanych do bardzo konkretnych i daleko idących posunięć w ramach tego “podstawowego zakresu pomocy”, sugerowanie jakichkolwiek innych było traktowane jak zdrada, a efektem nie podjęcia tych jedynych słusznych było odmawianie uszanowania przestrzeni do wewnętrznej dyskusji innych grup, czy komunikaty na temat tego, że “będą tańczyć na naszych grobach”, “pluć nam w twarz” etc, co ogranicza chęć do dalszej współpracy, chociaż dalej ją oferowano.
Tak jak pisałem wcześniej istotnym problemem tej dyskusji jest fakt, że wypowiadają się w niej głównie osoby znające ją z internetowych oświadczeń, które z natury rzeczy bardzo spłycają to co miało miejsce.
Pierwsza rzecz zalatuje właśnie takim “starsi wiedzą lepiej, nie rób tego co robisz”. Ofc w kontekście samych działań aktywistycznych, celowo pomijam całą sprawę związaną z Syreną. To, jak kto działa i jakich narzędzi używa to naprawdę jego sprawa, nawet jeśli popełnia przy tym błędy - dopóki nie naraża innych ofc. A co do rzeczy drugiej: w obliczu narracji które słyszałam jeszcze przed 5 grudnia trudno mi uwierzyć w dobrą wolę zdecydowanej większości głośno zaangażowanych. Choć nie mogę wątpić w to, że pewne kroki, np. ze strony grup z którymi jesteś związany, były podjęte i pewnie nawet były bardziej wyważone od tego, co wygaduje tak zwane środowisko. Osoby pomagające w tych słynnych mediacjach z Dimą mówiły mi, że to wyglądało momentami jak shitshow, bo dumny typek wymachiwał ludziom nożem przed oczami, a obowiązującą reakcją na to były słowa typu “on już tak po prostu ma, taki charakter”. Na pewno zaangażowanie paru krewkich typków z Rozbratu w proces mediacyjny i w “wizje lokalne” (po których zaczęli rozpowszechniać jakieś bzdety o tym, gdzie da się dorzucić cegłą, gdzie była CZERWONA ŻARÓWKA, albo o tym że “politycznego uchodźcę wyrzuca się z domu”) było pomysłem delikatnie mówiąc poronionym. Ale nie mogę negować, że na miejscu był też z pewnością ktoś, komu zależało na realnym rozwiązaniu konfliktu i że szczerze próbował to zrobić. Na pewno nie było to jednak środowisko Rozbratu, ani WSL - to drugie miało wręcz paskudny interes w pozbyciu się elementu “wrogiego ideologicznie”, a biorać pod uwage jakiego sortu ludzie z tym stowarzyszeniem wciąż współpracują, jest to podłość koszmarna.
Nie chce mi się tez przesadnie idealizować wyrzuconej strony, bo to serio nie o to w tym chodzi - ja wiem, oni mają te swoje wycyzelowane i emocjonalne komunikaty stawiające wiele rzeczy na ostrzu noża, swój sposób bycia i tak dalej. Ja sama nie przyjaźnię się nawet z ich grupą, a kontakty z poszczególnymi osobami mam mocno sporadyczne. W sprawach tego typu nie idzie jednak o to, kto był święty a kto przeklęty (to przecież ulubiona rozgrywka prawicy: George Floyd dilował narkotykami, więc zasłużył na śmierć) tylko o to że zdarzyła się rzecz, która w ruchu wolnościowym po prostu nie ma prawa się zdarzyć. A jeśli się już zdarzyła, podłością było przedstawianie jej przez różne środowiska jako jakiegoś rodzaju triumfu, “zabezpieczenia stanu posiadania” (sic!), albo rzekomego ratowania uchodźcy politycznego przed represjami (xD). To, że ofiara nie była super sympatyczna, nie uprawnia osób rozpowszechniających te narracje do kwestionowania tego, co się wydarzyło. Bo sorry, ale jakby we mnie rzucali petardami i odpierdolli taki szit jak wtedy, to też w tym momencie przestałabym być jakkolwiek powściągliwa w retoryce. Więc nie zganiajmy tego na te nieszczęsne oświadczenia.
Rozciągasz 2-3 osoby z Poznania na środowisko Rozbratu, co moim zdaniem nie jest uczciwe, bo nigdy nie słyszałem, żeby mieli od Rozbratu jakikolwiek oficjalny mandat do działania w tym temacie, albo żeby jakkolwiek reprezentowali to środowisko. Jeśli już to raczej uczestniczą w jednej z luźno powiązanych inicjatyw - ale mogę się tu mylić, nie sprawdzałem tego wątku.
Co do ich wypływu na proces - myślę, że eufemistycznie to ujmując nie pomógł, ale podobnie zaangażowanie osób z zewnątrz po “drugiej stronie”. I nie chodzi mi o to, że należy wszystko załatwiać “po cichu, żeby nikt się nie dowiedział”, chociaż też sytuacja, gdzie cały kraj żyje problemami z jednym mieszkańcem jakiegoś domu to jakaś patologia. Chodzi mi o to, że po obu stronach angażowały się osoby mocno motywowane emocjonalnie i swoją relacją do zaangażowanych, co w swoistym sprzężeniu zwrotnym znowu podnosiło emocje w całej sytuacji i dodatkowo utrudniało jej rozwiązanie.
Przedstawienie alternatywnej do oczekiwanej propozycji rozwiązania konfliktu przez kolektyw z zewnątrz spotkało się z ponad godzinną rundą wyrażania bólu, zawodu, poczucia zdrady etc. z różnym poziomem bezpośredniości i pasywnej agres wobec osób przedstawiających stanowisko kolektywu, po powrocie z czego część delegacji odmówiła dalszego uczestnictwa w tym procesie nie chcąc się więcej mierzyć z takim sposobem komunikacji (i to głównie osoby niemęskie, delegacja miała równy parytet z tego co pamiętam). Nawiasem mówiąc wszelkie te osoby z Poznania itd zaczęły się pojawiać wobec takiego sposobu rozmowy na przestrzeni miesięcy jako “wsparcie” dla osoby, która była “zakrzyczana”. W to ostatnie (słowo) akurat jestem gotów wierzyć po tym co widziałem w kulturze dyskusji tego miejsca na przestrzeni lat i ze swojego własnego imigrancko-aktywistycznego doświadczenia. I ponownie - absolutnie rozumiem rozżalenie osób bezpośrednio dotkniętych sytuacją i uznaje je za zasadne. Ale mam też wrażenie, że to wcale nie ich głos wybrzmiewał tam najmocniej. Jasne, osoby były tam po to, żeby głos słabszych mógł dostatecznie wybrzmieć - rozumiem i uznaję tę koncepcję. Wydaje mi się jednak, że w pewnych sytuacjach może dochodzić do nieświadomej… “licytacji”? kto popiera osoby postrzegane przez siebie jako ofiary bardziej, mocniej i dobitniej to przedstawi. Takie były w tym konflikcie z obu stron, ze swoimi poziomami komunikacji często niezrozumiałymi dla drugiej strony. Efektem wbrew, chciałbym wierzyć - dobrym, intencjom może to powodować spiralę i eskalację konfliktu bo jego rozwiązanie wymaga mimo wszystko zrozumienia perspektyw/sytuacji stron. Albo dołów z wapnem, bo trochę nie rozumiem jak inaczej miałoby to być rozwiązywane, jeśli nie empatią i porozumieniem.
Co do drugiego akapitu - serio mam wrażenie, że środowiska przedstawiające to jako jakikolwiek triumf są bardzo wąskie i pewnie znacznie bardziej widoczne w internecie (ponownie, FB celowo podbija widoczność kontrowersyjnych treści dla swoich celów). Na żywo nawet co bardziej trzeźwi sprawcy przemocy w finalnym akcie tego dramatu przyznają, że był to “błąd”. Jeśli nie rozumieli tego od razu, to ban na inne miejscówki, bojkot ich działań i efektywne odcięcie od większej części środowiska mogło w tym pomóc. Oczywiście nie wszyscy, ale ludzka psychika tak działa, że ludzie mają potrzebę udowodnienia sobie, że cokolwiek co się robi było uzasadnione i sprawiedliwe. W każdym razie, moje odczucie jest takie, że absolutnie większość faktycznie działających ludzi w kraju uznaje całe to wydarzenie za absolutną porażkę i coś co nie powinno mieć miejsca. Z pewnością są różnice w ocenie zaangażowanych stron, ale raczej nie wydarzeń jako takich.
Nie muszą. Swoimi kanałami dowiedziałam się o słynnym spotkaniu na Rozbracie gdzie padły słowa o “ostatecznym rozwiązaniu kwestii Syreny” w dość bojowym tonie. Sam Rozbrat nigdy też nie odciął się ani nie potępił działań ludzi z “luźno związanych inicjatyw”. Żaden FB nie musiał mi tego podbijać, ci ludzie sami robili dymy na zamkniętych grupkach, gdzie żadne algorytmy nie mają znaczenia. Sami przedstawiali się jako ekipa zaangażowana w mediacje, podczas gdy dobrze wiemy że na żadnych mediacjach im nie zależało i takowych nie prowadzili.
Ale tak to jest z konfliktami - nie byłaby potrzebna tak długa mediacja ani specjalne środki zaradcze, gdyby nie istniały silne emocje i silne przekonanie o swojej racji. To z reguły jest zarzewiem i paliwem konfliktu. Niestety, ale spokojne debaty bez emocji są luksusem osób wyjątkowo uprzywilejowanych i będących wysoko na społecznej drabinie, a więc i takich, które mogą pozwolić sobie na to, by mieć w dupie przedmiot sporu. Większość z nas do takich nie należy, więc to naturalne że będzie podkurw. Oglądając niektóre odcinki “Sprawy dla Reportera” też można mieć poczucie, że ci ludzie przesadzają, że żrą się o gówno, że mogliby się uspokoić, ale no cóż, łatwo nam to oceniać z naszej perspektywy. Dla nich to często sprawa całego życia.
Nie wiem, czy dało się ten konflikt rozwiązać w sposób zadowalający dla kogokolwiek, nie było mnie na miejscu podczas mediacji i tylko po pobieżnej znajomości charakterów pewnych osób mogę sobie wyobrazić, jak mogły wyglądać. Zwykle w takich sytuacjach dzieją się rzeczy których nie chcemy robić, padają oskarżenia których nie chcemy rzucać i obelgi, których nie chcemy kierować do nikogo - a jednak się dzieją. Pewnie gdyby chodziło tylko o słowa czy o ton, to byłoby to łatwiejsze do rozwiązania, ale niestety chodziło też o pewne problemy natury że tak powiem materialnej.
No i zakładamy tu jednak, że po obu stronach była dobra wola, nawet jeśli ukryta pod stosem obelg, oskarżeń o zdradę, itp. Ja niestety nie jestem o tym przekonana. Nie mówię, że po stronie Przychodni występował sam cynizm, a po stronie Syreny - sama niewinność, bo rzadko życie działa w ten sposób. Ale jeśli mamy poznawać rzeczy po owocach, to te owoce są zgniłe. I każą wątpić w dobrą wolę przynajmniej części aktorów zaangażowanych w to wydarzenie - np. WSLu, który ewidentnie grał na prowokację i że tak powiem wygodne umoszczenie się w przestrzeni. Nieprzypadkowo forsowali narrację, w której osoby idące na czele ataku nazwano “mediatorkami” i oskarżano syreniarzy o rzekomo niesprowokowane strzelanie do nich z wiatrówek. I nie czarujmy się, że WSL to inna organizacja, nie mająca bezpośredniego związku ze skłotem, bo to po pierwsze nieprawda (została włączona do tego “kolektywu społecznego” na Syrenie), a po drugie to gdybym nie zgadzała się z tym, co rozmaite wiesztorty myślą i robią, nie wzięłabym ich towarzyszy na taką akcję. To wyklucza spontaniczność i pokazuje, że musiało to być planowane przynajmniej od pewnego czasu. Od jak długiego, to wiedzą już pewnie tylko osoby zaangażowane. Ja po tym co się stało nie umiem zawierzyć w dobre intencje.
Kurczę, prawie wzruszające. Szkoda że, nwm, nie przybrało to jakiejś bardziej namacalnej formy, nawet jakiegoś głupiego “przepraszam” (domyślam się że ofiary nie wybaczą tak łatwo i nie będą się nagle wszyscy całować, no ale jak się zjebało to robi się to i tak, bez liczenia na cokolwiek, bo to się przyzwoitość nazywa).
Tak, to prawda, aż tak pojebani to jednak nie jesteśmy.
A ja ile razy poskrobię to dokopuję się do czegoś w rodzaju “no źle wyszło ale oni sobie by nie dali przetłumaczyć”, albo wręcz “no źle wyszło bo teraz tamci mają historię męczeńską”. Nie mówiąc już o odwadze cywilnej do jakiekolwiek publicznego potępienia zdarzenia, bez rozmywania i relatywizowania win. Bo serio, w rozmywanie to można się było bawić przed 5 grudnia, wtedy był czas na przekrzykiwanie się o tym, kto jest tu chujem a kto nie chce porozumienia. Po tym co się odstawiło powinny pójść jasne i jawne wyrazy potępienia dla tego co miało miejsce. Tymczasem w tym temacie środowisko chowa głowę w piasek. To, co mówisz publicznie też jest ważne, bo przestajesz tworzyć atmosferę “nie mów nikomu co się dzieje w domu”, zwłaszcza jeśli twoją ambicją polityczną jest ponoć “przebudowa społeczeństwa”. Nie trzeba do tego żadnej gloryfikacji ofiar.
A wyszło jak wyszło i zdaje się że co do zasady to wszystkim to pasuje. Może przykro że w ten sposób, że takie rzeczy musiały się dziać, ale przynajmniej porządek panuje w Warszawie.
Dla mnie ta sprawa jest nowa, bo od niedawna interesuję się anarchizmem i nie uważam, że to co się stało jest dobre. Ale brzmi jak bardzo nieoczywista sprawa, gdzie faktycznie ta słabsza strona też jakąś agresję zastosowała (to oblanie wodą osoby z elektronarzędziem podchodzi jednak pod potencjalne zamordowanie). Czytałem ten nowy dokument na the anarchist library i niestety jeśli to co pisał harc jest prawdą to jest on bardzo selektywny i pisany pod tezę. Niestety, jeśli też strona z Syreny dążyła do konfrontacji a nie złagodzenia konfliktu, to nie dziwne, że konflikt miał ostatecznie takie brutalne rozwiązanie.
Ja interesuję się od dawna, a przede wszystkim uważnie śledziłam narracje, jakie zajmowały poszczególne środowiska i stronnictwa jeszcze na długo przed tym, jak cała inba się zaczęła. Mogę nie być ekspertką od warszawskiego środowiska, ale uwierz, na narracjach znam się naprawdę nieźle.
Zwłaszcza środowiska sprzyjające Przychodni miały od dawna agendę polegającą na dość celowym oczernianiu osób związanych z dawnym kolektywem Stop Bzdurom (jeszcze zanim te zamieszkały na Syrenie, która nawet wcześniej zaliczała rozmaite konflikty z ekipą z Przycho i nie było tam wielkiego braterstwa). Ilość kłamstw, jakie rozpowszechniały w tej sprawie zwłaszcza osoby z Poznania, była tak przytłaczająca, że w pewnym momencie, gdy dementowano jedno z nich, te same osoby zaraz wymyślały drugie. Biorąc również pod uwagę linie sojuszy osób z Przychodni i mocne pragnienie pewnych dość hmm kontrowersyjnych osób związanych z WSL czy Rozbratem by “ostatecznie rozwiązać kwestię Syreny” (takie słowa padły na pewnym spotkaniu tuż przed 5 grudnia…), nie jestem w stanie w tym momencie uwierzyć w dosłownie nic, co rozpowszechniają w/w osoby. Nie umiem wobec tego stosować tego osobliwego symetryzmu, na którym ciągle przyłapuję środowisko. Osoby związane z Syreną mogę w przypływie adwokatyzmu diabła oskarżyć co najwyżej o skłonność do kłótliwości czy inbienia, o nwm estetykę ich zachowań czy wypowiedzi, ale nie o działania równe tym, które doprowadziły do pełnej przemocy wymuszonej eksmisji i ataku na tak zwany mir domowy. Tej różnicy polskie środowisko anarchistyczne również do dziś nie jest w stanie pojąć i wobec tego nie dziwię się osobom doświadczonym przez te wydarzenia, że zwyczajnie boją się w tej chwili zaczynać jakieś nowe działanie, bo nie wiadomo w którym momencie “swój” sprzeda ci kopa w dupę.
Nie wiem, może trzeba było jednak lepiej zbierać to poparcie dla siebie, może dokumentować na serio tego Dine i co robi, wiesz może, dlaczego środowiska powiązane z Przychodnią atakowały Stop Bzdurom? Ostatecznie niestety jakieś połączenie siły fizycznej i charyzmy może zdecydować w takich sytuacjach, komu przyzna się rację jak się nie będzie mieć serio mocnej teczki. Tak to są te eseje na the anarchist library, tylko niestety raczej w jakimś stopniu stronnicze.
Nie tylko związane z Przychodnią. Front antystopbzdurowy ukształtował się mniej więcej tuż po pierwszych głośnych akcjach kolektywu. Polegał na atakowaniu go np. za zbyt częstą obecność w mediach, co miało być dowodem na rzekomy “brak aktywistycznego BHP”, czepianiu się przyjętych taktyk (albo były za mało radykalne, jak wieszanie flag ba pomnikach, albo za bardzo radykalne, jak niszczenie ciężarówek - co nie zrobisz, będzie źle). Nawet pomimo zapewnień że osoby z SB dobrze zdawały sobie sprawę z ryzyka i były gotowe ponieść konsekwencje, środowisko i tak atakowało je dosłownie za wszystko. Kiedy powstała zrzutka, która wbrew oczekiwaniom kolektywu osiągnęła pułap ponad 300 tysięcy złotych, zaczęła się narracja (jeszcze przed jej końcem) że kolektyw pewnie przepierdoli to na pizzę i narkotyki. Kiedy kolektyw postanowił przekazać kasę na utworzenie NGO polegającego osobom queer (Fundusz dla Odmiany) i rozliczył niemal każdą złotówkę wpłaconą przez ludzi, dalej mogłeś spotkać w środowisku ludzi którzy powtarzali bzdety za prawicą o tej pitcy i narkotykach. A kiedy wreszcie aresztowano Margot i całemu kolektywowi założono nieustanny dozór policyjny, łebki i łebkinie ze środowiska narzekały, że “no tak, porumakowali trochę a teraz się cykają zrobić cokolwiek, to już koniec tego aktywizmu hłe hłe”. Plus ponowne oskarżenia o parcie na szkło, o defraudację środków ze zrzutki (xD).
Jakie były tego powody? Banalne.
2.Brak konsekracji ze strony środowiska – konsekwencja punktu 1. SB nie działało jak duże i de facto zhierarchizowane grupy anarchistyczne w Polsce i prowadziło akcje bezpośrednie bardziej w duchu sytuacjonistycznym. Dla części grup była to ożywcza odmiana i pewna inspiracja, ale dla tych mocno “osiadłych” i pewnych swoich metod kolektywów to był kolejny dowód na “szczeniackość” SB, niedojrzałość działań itp. Problemem było to, że grupa nie wyszła z żadnego ze znanych kręgów anarchistycznych w Polsce, nie uzyskała “glejtów” od żadnego z “doświadczonych działaczy”, nie musiała się też mierzyć z pewną inercją obserwowalną w tych grupach, gdzie często decyzje podejmują de facto wpływowe jednostki, a każde działanie musi uzyskać ich błogosławieństwo. Dlatego ulubionym praxis polskich anarchistów jest demonstracja – przy jej organizacji ustala się hierarchię tego, kto niesie jaki baner, komu wolno przemawiać najpierw a komu później, kto może się odezwać do ewentualnych mediów a kto nie. Debaty nad organizacją dema pokazują więcej niż samo demo – tam odzywasz się tyle, na ile pozwalają twoje “zasługi”. SB przyszło na to wszystko dość bezczelnie i po prostu zrobiło to, na co miało ochotę, nie pytając rozmaitych papieży o to, jak powinno się robić akcje żeby było dobrze i czy wolno rozmawiać z mediami. Jako że nikt z nich nie należał wtedy do dużych grup anarchistycznych, nie można było ich zdyscyplinować i powiedzieć coś w rodzaju “ty tej flagi na pomnik nie zatkniesz bo jesteś świeżak, to zrobi Siwy bo on działa u nas 10 lat i pomaga na granicy”.
“A decyzje jakiej dokładnie większości odnośnie jednostki są anarchistyczne? Większość bezwzględna na modłę parlamentarną? 2/3? Czy wystarczy wprowadzić do kolektywu parę swoich zwolenników i po prostu przegłosować +1 głosem? Takie wprowadzanie (później eksmitowanych) osób to zresztą jeden z wątków tego konfliktu.”
Ale właśnie problemem tam tego kolektywu było to, ze niemal przy każdej decyzji zawsze znajdywały się 2-3 osoby, które wetowały. Tak było na każdym zebraniu kolektywu. Nic nie udawało się ustalić. Te zebrania ciągnęły się nieraz do 3 nad ranem i zamieniały w pyskówki. A było to na długo przed tymi wszystkimi aferami z D. Dla mnie ten kolektyw od początku był dowodem na to że tego typu anarchistyczne założenia nie działają w praktyce.
Znalazłem taki wątek na reddicie: https://www.reddit.com/r/Anarchism/comments/rsjuis/how_do_anarchists_deal_with_obstructionism/
Ktoś tam napisał fajny “kompromis” stosowany przez niektórych, co o tym sądzisz?
undefined> Dodatkowo mój obecny kolektyw próbował pomóc w rozwiązaniu tego konfliktu,
Wybacz ale nie. Możemy o tym kiedyś porozmawiać.
Wybacz, ale tak i był bliżej rozwiązania niż ktokolwiek inny. Zapraszam do rozmowy.